WYSPIARZ niebieski
Jedyny tygodnik ukazujący się w Świnoujściu, Międzyzdrojach i Wolinie

08.10.2017 15:53

MULTIARTYSTA

W muzyce określa się ich mianem multiinstrumentalistów, a w sztuce wszelakiej to po prostu to MULTIARTYŚCI. W Świnoujściu też jest taki szpakowaty gość, co to artyzmu nigdy nie ma dość. Powietrze Krakowa znaczy dla niego więcej niż morska bryza i jodu woń, a jednak od lat ważna dla niego wyspiarska toń. Tkwi zatem na świnoujskich wyspach i z ukochanego bunkra przy ul. Jachtowej nie da się na mielizny wypchać Umiłował od lat ikony oraz portrety i choć nie ma postury atlety, to mu to jednak splendoru nie odbiera... bo zdolna z niego „cholera” . Może nieco żartobliwie, ale z sympatią i wnikliwie...A o kim mowa? Otóż z ...TADZIEM ZIELIŃSKIM ta poniższa rozmowa.

 Wyspiarz niebieski :Tak jak i spora grupa mieszkańców polskich wysp nie wywodzisz się  bynajmniej ze Świnoujścia tylko z urodzenia jesteś Krakusem? 

 
Tadeusz Zieliński : To ciekawostka związana z tym moim urodzeniem. To nie był sam Kraków tylko kiedyś był to Bieżanów, taka wioska podkrakowska. Moi rodzice w 1944 roku uciekali przed frontem i się schowali tam w gospodarstwie, w Bieżanowie.  Mama jak miała mnie rodzić, to ojciec wykopał tam jakąś ziemiankę, żeby była bezpieczna w czasie porodu... i tak oto bunkier towarzyszył mi i od urodzenia. Jednak w ostatniej chwili mama zażądała żeby ją przenieśli do chałupy i w tym samym czasie jak zaczęła mnie rodzić to w ta ziemiankę walnęła bomba, czy jakiś tam odłamek. Mama mi później opowiadała, że pewien Niemiec jak uciekał ze wschodu do siebie na zachód to wszedł do domu żeby się napić wody i wziął mnie na kolana mówiąc „ja takiego synka zostawiłem w domu”.  Później nie mieszkałem za długo w Krakowie, nawet nie pamiętam tego faktu, bo rodzice się przeprowadzili do Warszawy a potem do Poznania, ale coś jest, że to miejsce urodzenia jest tak mocno z człowiekiem związane.  Mając lat 14 wybrałem się do Krakowa autostopem żeby zobaczyć to miejsce gdzie się urodziłem. Wysiadłem w Krakowie i do tego Bieżanowa trafiłem nie pytając się w ogóle o drogę, jak pies. Trafiłem do tego gospodarza w to miejsce gdzie się urodziłem. I tak już jest, że jak wysiadam w Krakowie z pociągu , czy samochodu zapach tego miasta jest taki mój. Taki skądś znany jakbym miał gdzieś w organizmie to zakodowane, jakby w genach. A przecież ani ojciec nie był krakowianinem, ani mama. Mama była z Warszawy, a ojciec ze wschodu. Ojciec był taki w drylu wojskowym i próbował mnie też tak wychować.
 
 Wn: A twoje młodzieńcze zainteresowania?  I w jaki sposób wobec tego trafiłeś do szkoły plastycznej przecież to zdecydowanie odstaje od drylu wojskowego? 
 
  T.Z. : To, że poszedłem do szkoły plastycznej to było w tajemnicy przed ojcem. To był dla niego  horror żeby syn był artystą. Chodziłem do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych w Poznaniu z Wojtkiem Millerem, późniejszym rektorem, z którym spotkaliśmy się po latach na Famie w Świnoujściu. A tak w ogóle to chciałem być wszystkim nawet księdzem, ogrodnikiem. A jako dwunastoletni chłopiec byłem dobrze zapowiadającym się bokserem w Warcie Poznań. Sparowałem też z późniejszym Mistrzem Polski Kaczmarkiem. Nie żałuję jednak że nie poszedłem w tym kierunku.  Zatem interesowało mnie wszystko, ale jakoś trzeba się było określić, a ponieważ rysowałem od małego to wybór był naturalny. W szkole podstawowej miałem z rysunku same dwóje. Nawet do . niedawna miałem uwagi jakie ojciec dostawał na wywiadówce np.: „ Syn przychodzi na lekcje nieprzygotowany. Nie ma bloku i przyborów do rysowania. Jak pożyczy od kolegów to nie rysuje na zadany temat tylko rysuje karykatury kolegów i nauczyciela”. Ale jak zdawałem do szkoły plastycznej to moja pani od rysunku była podczas egzaminu na sali. Myślę, że przyszła się wstawić za  mną, bo ja bym na pewno nie zdał z matematyki, czy chemii.  
 
 Wn: Twoje dalsze losy artystyczne po liceum były zdaje się dość burzliwe i wielorakie?        
 
T. Z.: Po skończeniu liceum  zaczęły się moje przygody ze sztuką różnoraką. Właściwie to jeszcze w trakcie szkoły uciekałem do Leszna, gdzie poznałem Jacka Małeckiego, reżysera Amatorskiego Ruchu Artystycznego. I tam tworzyliśmy teatr „Quasimodo”, był też zespół estradowy. Już po szkole w Lesznie byłem zatrudniony jako dekorator w Domu Kultury. Jednocześnie robiliśmy kabarety. Tam też powstała kapela, która rozwinęła się jak się przeniosłem do Góry Ślaskiej. Kapela powstała dzięki Januszowi Kaźmierczakowi, satyrykowi z tamtych terenów, który mówił doskonale gwarą poznańską. Już wtedy trochę grałem na gitarze i zrobiliśmy taki program „Walcmany a Gałczyński”. Walcmany to takie kapele podwórkowe ze Śląska. W tak powstałym zespole wykorzystywaliśmy teksty Gałczyńskiego  do głównie moich melodii. I to się cieszyło ogromnym powodzeniem. 
 Więcej w papierowym wydaniu gazety.


© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.

Tygodnik "WYSPIARZ niebieski"
Świnoujście  •  ul. Armii Krajowej 12  •  Pasaż Centrum  •  I piętro, p. 109
Tel. +48 91 327 10 64  •  Tel./Fax +48 91 321 54 36

www.wyspiarzniebieski.pl