Podczas rozprawy zeznawała jeszcze Marzenna Duczmalska z wydziału audytu i kontroli oraz Katarzyna Wójcik dawna stażystka i praktykantka w świnoujskim urzędzie. Ta ostatnia kobieta zeznawała na okoliczność częstej obecności w okolicy urzędowej kasy osób narodowości Romskiej, którzy jak kiedyś twierdziła kasjerka Jolanta K. mieli ją szantażować. Katarzyna Wójcik praktycznie potwierdziła jedynie, że często widziała Romów, ale nic ponadto nie potrafiła istotnego dodać.
Najdłużej przed obliczem sądu stała I. Górecka-Sęczek, w czasie wybuchu afery z kradzieżą ówczesna naczelnik Wydziału Podatków, Opłat Lokalnych i Budżetu. Natomiast współoskarżona w tym procesie Wiesława M. była w tamtym czasie na równorzędnym stanowisku naczelnika Wydziału Księgowości. Obie podlegały ówczesnemu Skarbnikowi Miasta. I. Górecka-Sęczek stwierdziła, że już w marcu 2004 r zorientowała się o nieprawidłowościach w kasie. Zajmując się sprawozdaniem jak twierdzi zauważyła, że występują braki w płatnościach za zezwolenia na sprzedaż alkoholu i licencje na taksówki. Jak zaznaczała kasjerka wtedy mówiła, że kasa pracuje w tych samych godzinach co urząd i dlatego nie nadąża z przygotowaniem raportów kasowych.
- Powiedziałam o tym Skarbnikowi Miasta w obecności Pani Wiesławy M. Mówiłam, że trzeba zmienić wymiar pracy w kasie, aby raporty kasowe były wykonywane na bieżąco, aby kasjerka miała na to czas. Usłyszałam, że jak Skarbnik powiedział mają tę sytuacje pod kontrolą. To był jakiś sierpień i wkrótce było zatrzymanie kasjerki – mówiła m.in. Górecka-Sęczek – W tym czasie współpraca z kasą nie uległa poprawie. Moje panie księgowały cząstkowe dokumenty, a prawidłowo kasa powinna się rozliczać na koniec każdego dnia – dodała. Pytana przez sędziego przewodniczącego, czy naczelnik Wiesława M. zgłaszała jej zastrzeżenia do funkcjonowania kasy i do używanego tam systemu komputerowego odpowiadała, że nie pamięta. Zapewniała, że wystosowała do Skarbnika pismo o nieprawidłowościach, ale już nie pamiętała czy otrzymała na nie odpowiedź. Sporo czasu mówiła o wspólnych z Wydziałem Księgowości weryfikacjach informacji o wnoszeniu opłat i wykluczeniu rozbieżności, ale jej wypowiedzi były niezwykle chaotyczne. Nie pamiętała, jak długo to trwało i jakie były tego efekty. Zamęt i plątanie się panowały także przy wyjaśnianiu , które dokumenty podpisywała , jakie otrzymywała na biurko z Wydziału Księgowości, czy widziała raporty i które dokumenty w urzędzie są ważne , a które nawet z pieczęcią nie mają żadnego znaczenia. Nie potrafiła sensownie wytłumaczyć dlaczego jej wydział wydawał zaświadczenia o wnoszonych kolejnych ratach opłat za licencje, a tyko awers tego dwustronnego pisma trafiał do Wydziału Księgowości.
Z kolei urzędniczka Magdalena Dziubińska pracująca nadal w finansach urzędu nie pamiętała czy widziała zestawienia z Wydziału Księgowości o nadpłatach i niedopłatach, choć jak potwierdziła były tam jej podpisy „chyba z 2004 r.” Pytana jak to się ma do wcześniejszych jej zeznań, że o nieprawidłowościach dowiedziała się w 2005 natomiast jej podpisy są na dokumentach z 2004 r M. Dziubińska, z wykształcenia politolog mówiła – Być może nie zrozumiałam pytania i dlatego powiedziałam, że dowiedziałam się o zaległościach w opłatach w 2005 r.
Wyjaśniając w sprawie pism z Wydziału Księgowości o zaległościach mówiła, że jest tam jej podpis, ale nie ma daty.
- Po prostu ktoś przyniósł, a ja podpisałam. Nie pamiętam co się dalej działo z tym pismem . Tym bardziej, że w tej komórce pracowały i inne osoby – mówiła Dziubińska.
-Jeśli ktoś kładzie pismo to co pani z nim robiła? Dostaje pani pismo , że ktoś np.zapłacił. Czy pani się zastanawiała po co ktoś składał takie pisma? Pani nie myślała po co? - dopytywał podenerwowany sędzia – nie można przyjmować pisma jeśli się nie wie co ono oznacza – dodawał sędzia. Kobieta niestety nie potrafiła na to odpowiedzieć.
Jak wynikało z wcześniejszych zeznań M. Dziubińska mówiła, że nie widziała pism, a teraz przyznaje, że je podpisywała. Na to Dziubińska mówiła, że nie wiedziała o jakie pisma chodzi... Z zeznań kobiety wynikało też, że bywała w kasie codziennie 4-6 razy dziennie. Pytana po co tam przychodziła twierdziła, że kupowała kasjerce papierosy, czy na zasadzie przysługi coś innego, kserowała, ale jednocześnie podkreślała, że nie była przyjaciółką kasjerki .
Więcej w papierowym wydaniu gazety.
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.
www.wyspiarzniebieski.pl