- Takiego Andrzeja Tamiołę pamięta Marlena Grzęda obecnie mieszkająca w Amsterdamie. Takiego pamięta liczna grupa przyjaciół i znajomych.
W miniony piątek, 13 listopada odbył się w galerii Miejskiej Biblioteki Publicznej wernisaż prac, zmarłego w styczniu 1999 r., nietuzinkowego artysty malarza, grafika i dekoratora Andrzeja Tamioły. Na wystawie, na apel biblioteki udało się zgromadzić 73. prace artysty będące w zbiorach osób prywatnych. Dzisiaj podziwiać możemy różnorodność tematów utrwalonych na obrazach artysty: obok licznych portretów, aktów, pejzaży, obrazów o tematyce morskiej możemy podziwiać również ikony. Wszystkie prace artysty emanują specyficznym ciepłem i atmosferą tajemniczości. Dorobek artysty jest znacznie większy niż ten zgromadzony na wystawie. Andrzej za życia chętnie sprzedawał swoje obrazy. Były jego źródłem utrzymania. Wiele prac wykonywał na zamówienie i jak wspomina Danuta Szydłowska, prędzej czy później ze swoich zobowiązań się wywiązywał. Dowodem na to jest chociażby portret górala, który zamówił swego czasu u Andrzeja ówczesny kierownik pogotowia ratunkowego Lech Rożniatowski. Zamówiony portret artysta zaczął malować przeczuwając zbliżający się kres życia. Zakończył je właśnie dosłownie przy tym portrecie.
Wystawa była też okazją do spotkania się przyjaciół, znajomych i rodziny artysty. Na wystawę przyjechała siostra artysty, która wraz z Tadeuszem Zieliński, pełniła rolę gospodarza. Dobrym duchem spotkania w galerii biblioteki, symbolizującym obecność artysty na spotkaniu, był czarny kot.
Andrzej posiadał wrodzony talent aktorski. Dowodem tego był odtworzony wywiad z artystą, przeprowadzony na podobnym wernisażu sprzed 12 laty przez dziennikarza TV „Słowianin”. Kilkunastominutowa rozmowa była scenką kabaretową, w której artysta udowadniał, że do wszystkich jego prac inspiracją było morze. - Choćby to drzewo. Posadzone w ziemi, korzeniami sięga podziemnej wody. Woda tworzy rzekę, a rzeka wpływa do morza.
Oprócz licznych obrazów ducha Andrzeja Tamioły przywoływały wspomnienia snute przez przyjaciół. - Andrzej zapisał się w mojej pamięci jako przyjaciel, z którym uprawialiśmy tą samą dziedzinę sztuki. Nawet były takie chwile, że on zazdrościł mi malowania ikon. Jego zdaniem malowałem je lepiej. To nieprawda. Ja malowałem i maluję je inaczej. Próbował mnie podpatrywać, jak to robię. Ostatecznie malował je po swojemu i słusznie. Andrzej był artystą różnorodnym. Wystawa sugeruje, że ma się do czynienia z kilkoma malarzami na raz. Wiele obrazów robił na zamówienie. Nie zrobił na swoich obrazach majątku. Żył bardzo skromnie, ale godnie. Miał wygląd arystokraty. Bardzo lubił wypić i nie robił z tego tajemnicy, ale nigdy nie przekroczył pewnych granic przyzwoitości. Był lubiany przez całe swoje środowisko. Swego czasu prowadziłem galerię i Andrzej był jakby jej maskotką. Był ekscentryczny. Kiedyś wszedł na salę, gdzie była metalowa krata. Nagle usłyszałem jakiś huk. Wszyscy skierowali się w kierunku tej kraty. Andrzej stał z tubą na plecach, pomalowany cały na złoto i mówił - to ja jestem hevi metal – wspomina przyjaciel Tadeusz Zieliński.
Andrzej wystawiał swoje prace już w czasach studenckich. Były to przeważnie wystawy w studenckich klubach. W Świnoujściu amatorzy uprawianej przez artystę dziedziny sztuki mogli podziwiać jego prace także w świnoujskich klubach NIiT, EMPiK, DK „Słowianin’ i w Galerii TZ.
Więcej na ten temat w gazetowym wydaniu "Wyspiarza niebieskiego"
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.
www.wyspiarzniebieski.pl