Wyspiarz niebieski: Proszę powiedzieć , jak przebiegało przesiedlenie?
Władysław Gołębiowski: Wszystko zaczęło się 10 lutego 1940r. Mimo mojego wieku - miałem wtedy 5 lat - pamiętam dokładnie najście funkcjonariuszy NKWD. Byliśmy wtedy całą rodziną, gdy wtargnęli do domu i poinformowali, że dają nam 15 minut na spakowanie rzeczy. Była 4 rano. Nie wiedzieliśmy, gdzie nas zabierają, więc pakowaliśmy wszystko, co było pod ręką: odzież, pościel, sztućce. Po upływie tego czasu odwieźli nas saniami na dworzec kolejowy.
Wn: Co Pan wtedy czuł?
W.G.: Szczerze mówiąc niewiele rozumiałem z tamtej sytuacji. Nic nie myślałem, czułem tylko, że dzieje się coś niedobrego. Zauważyłem agresję funkcjonariuszy i uświadomiłem sobie, że sprawa jest poważna.
Wn: Jak przebiegała podróż do Kraju Ałtajskiego, początkowego miejsca deportacji?
W.G.: Gdy znaleźliśmy się na dworcu, załadowano nas do wagonu towarowego. Podróż była długa i męcząca. Przez okna dochodziło niewiele światła, brakowało jedzenia. Wagon był przepełniony do tego stopnia, że ciężko się oddychało. Sporo ludzi podczas podróży umierało. Z głodu, przemęczenia. Na Syberię dojechaliśmy po paru tygodniach podróży.
Wn: Warunki mieszkalne na miejscu były bardzo trudne?
W.G.: Było ciężko. Mieszkaliśmy w barakach. Poszczególne rodziny oddzielone były od siebie przepierzeniem. Pamiętam olbrzymią ilość pluskiew i wesz. Często było słychać też płacz dzieci.
Wn: Czy to prawda, że nie pracując, ludzie nie mieli szansy dostać pożywienia?
W.G.: Zgodnie z myślą „kto nie rabotajet to nie je”, praca była praktycznie jedynym ze sposobów zdobycia jedzenia. I był to obowiązek nałożony zarówno na mężczyzn, jak i kobiety i dzieci. Z tą różnicą, że mężczyźni pracowali ciężko fizycznie, przy wyrębie lasu. Ratunkiem był też handel wymienny. My, za sztućce i futro, otrzymaliśmy 32 kg ziemniaków. Mimo mrozu, mama wymieniła futro, tak ważne było w tych czasach jedzenie. Mało kto myślał wtedy o czymś innym.
Wn: Trudno się dziwić, że dostrzega Pan same minusy pobytu na deportacji, ale może mimo wszystko jest coś, co wspomina Pan pozytywnie?
W.G.: Pamiętam, że cieszyliśmy się ze wspólnie spędzonych Świąt Bożego Narodzenia. Atmosfera była smutna, ale byliśmy całą rodziną, nikt nas nie rozdzielił i to staraliśmy się docenić. Mile wspominam też znajomość z synem komendanta „uczastku”, z którym się zaprzyjaźniłem, pomimo tego, że był Rosjaninem.
Wn: A czy odkrył Pan plusy przebywania na deportacji w samym sobie?
W.G.: Tak, teraz doceniam wartość pracy, nie zrażam się niepowodzeniami. Cieszę się z wolności, bo wiem, jak wiele ona znaczy.
Wn: Władze rosyjskie zabrały Panu całe dzieciństwo. Nie czuje Pan żalu, złości? Jaki jest Pana stosunek do Rosji spadkobiercy dawnego Związku Radzieckiego?
W.G.: Nie mam żalu ani pretensji do Rosjan, bo uważam, że to dobry naród. To panujący ówcześnie system był zły, a nie ludzie, wykonujący powierzone zadania i rozkazy. Krytyce może podlegać jedynie Stalin, który okazał się okrutnym mordercą.
© Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie i wykorzystywanie materiałów bez zgody redakcji zabronione.
www.wyspiarzniebieski.pl